admin
Administrator
Dołączył: 21 Gru 2007
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:36, 02 Gru 2018 Temat postu: Apel do duchownych panów |
|
|
.
Apel do duchownych panów
======================
Siostra Małgorzata Borkowska OSB bezlitośnie punktuje najczęstsze błędy popełniane przez polskich księży podczas odprawiania mszy świętych.
Sytuacje opisane przez siostrę są bardzo zabawne i wynikają z niezrozumienia istoty liturgii.
Jednym z przykładów wymienionych przez benedyktynkę jest dodawanie kolejnych "kazań" do mszy; podczas jednej liturgii siostra naliczyła ich aż trzynaście!
"Niemal każdy ksiądz, przynajmniej od czasu reformy soborowej, rozwija jakieś własne dziwactwa liturgiczne. Głównie wtedy, kiedy mu już przeszła pierwsza, uczuciowa pobożność, a nie wiedząc, że to jest zjawisko prawidłowe i że musi je znieść, żeby przejść na głębszy poziom, taki biedak stara się łapać tego uciekającego ptaka za ogon przez wymyślanie własnych gestów i słów, które mają rzekomo przywrócić mu świeżość przeżycia. Bo inaczej będzie „rutyna”. Jedyny skutek jest taki, że mu się utrwala rutyna dziwactw, i to już na zawsze. A wierni muszą to znosić."
(...) fragment
"Luki w wykształceniu językowym księży
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie sposób tu nie wspomnieć o tym problemie, jakim jest w całym polskim Kościele, a nie tylko w kaplicach zakonnych, brak wyczucia czy wykształcenia językowego u celebransów, kaznodziejów i lektorów. Dziwactwa stąd płynące bywają czasem skutkiem hiperpoprawności.
Najczęściej spotykanym jest odczytywanie słów "Bierzcie i jedzcie" jako "Bierzcie i jedźcie" – jakbyśmy mieli dokądś jechać! W ogóle słowa konsekracji są najbardziej narażone na najróżniejsze przekręcenia, bo tam najsilniej działa dążność celebransa do tego, żeby zachować w sobie świeżość "przeżycia" przez oryginalne podejście do tekstu.
Ale i w całej liturgii codziennie widać skutki tego, że czegokolwiek uczy się kleryków na homiletyce, nie uczy się ich tam najwyraźniej podstawowych zasad podejścia do tekstu, wszystko jedno, własnego czy cudzego. Zabawne, że młodzi księża, którzy nie mają żadnych wątpliwości co do tego, jak ważnym znakiem pisarskim jest w komputerze spacja, nie stosują zupełnie tej świadomości do pauzy, zawieszenia głosu, która przecież jest (obok akcentowania) najważniejszym środkiem interpretacji czy ekspresji.
Najpiękniejsza historyjka, która to ilustruje, pochodzi z naszego kościoła z czasów jeszcze "przed-komputerowych". Czerwiec, niedziela, młody wikary o ambicjach intelektualnych czyta ogłoszenia duszpasterskie: W przyszłą niedzielę, dnia takiego a takiego… o godzinie dziewiątej trzydzieści… dwoje dzieci zostanie przyjętych do uroczystej pierwszej Komunii świętej… Było już we wsi paru wczesnych letników i ci zdumieli się, dlaczego tylko dwoje.
Ktoś znający teren przyszedł do furty klasztoru spytać, czy może w parafii była epidemia, albo schizma jaka, bo przecież zawsze było dzieci dużo więcej. Ktoś inny wymyślił nawet (to były czasy PRL), że to na pewno jakieś specjalne dzieci, może jakiegoś wyższego oficera albo urzędnika z drugiego końca Polski, dla których tutaj urządza się tę uroczystość potajemnie, i dlatego osobno… A to po prostu była "twórczo", oryginalnie ustawiona pauza. Ogłoszenie powinno było brzmieć: W przyszłą niedzielę… o godzinie dziewiątej… trzydzieści dwoje dzieci…
Zastosowanie tej samej beztroski do pauz w tekście liturgicznym może dać równie ciekawe efekty. Jest we Mszy św. modlitwa nad kielichem:
Przez tę tajemnicę wody i wina
daj nam, Panie, udział w Bóstwie Chrystusa…
Słyszałam ją odczytaną tak:
Przez tę tajemnicę (przerwa)
wody i wina daj nam, Panie…
Co do akcentu, czyli wymówienia jakiegoś słowa w zdaniu ze szczególnym naciskiem, jest to środek nadawania temu zdaniu sensu, środek jego interpretacji. W mowie stosujemy go bezwiednie i trudno jest pojąć, dlaczego równie odruchowo nie stosujemy w recytacji. Chyba, że się recytowanego lub czytanego tekstu po prostu nie rozumie i wtedy jest pokusa robić pauzy tam, gdzie oddechu zabraknie, akcentować, co popadnie, a brak zrozumienia zastąpić patetycznym tonem. Tu oczywiście św. Paweł jest głównym problemem.
Raz jeden w życiu słyszałam lekcję z jego listów czytaną z takim zrozumieniem i z tak bezbłędnym akcentowaniem, jakby sam lektor był autorem tekstu i po prostu dokładnie wiedział, co chce powiedzieć; tym lektorem był może dziesięcioletni niewidomy chłopiec w Laskach, czytający palcami. Ale przecież nie wszystko w liturgii jest tak trudne jak teksty św. Pawła. Cóż prostszego niż relacja: "… łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc…". Żadne z zawartych w niej słów nie potrzebuje specjalnego zaakcentowania. A jednak wiele razy słyszałam, jak celebrans ze szczególnym naciskiem wymawiał słowo "swoim" – tym samym sugerując, że byli przy tym także i jacyś cudzy uczniowie, ale im się nic nie dostało, co to, to nie!
Radosna twórczość księży
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obok sposobu przekazywania tekstu mszalnego problemem jest także traktowanie go tak, jakby całego mszału dotyczyła wskazówka, że kapłan ma coś powiedzieć „tymi lub podobnymi słowami”. No i mówi… czasem podobnymi, a czasem bardzo niepodobnymi. Nie każda zmiana wychodzi na dobre, nie każda zmiana zachowuje w całości treść. A można by było przynajmniej kanon wyłączyć z tej radosnej twórczości!
Przy tej okazji nieraz wprowadza się nawet treści zupełnie obce. Znam księdza, któremu przyszło do głowy, żeby tuż przed prefacją zachęcać wiernych do uświadomienia sobie, za co też w swoim życiu chcą dzisiaj Panu Bogu podziękować. To taki akcent osobisty, prawda, wprowadzający nas od razu w modlitewne ciepełko…
A mnie się wtedy zawsze przypomina ten ksiądz francuski, co to ku wielkiemu zdumieniu polskiego dziennikarza wplótł w kanon dziękczynienie za swój nowy samochód. Różnica jest już tylko w skali. Bo Eucharystia jest dziękczynieniem za Dzieło Zbawienia, a nie za najszczęśliwsze choćby wydarzenia z naszej prywatnej, bieżącej historii, a w każdym razie nie na pierwszym miejscu, nie tam, gdzie przesłania to właściwy sens Ofiary Chrystusa.
Już nie mówiąc, że to wprowadzałoby do modlitwy Kościoła straszny subiektywizm (co komu wydaje się szczęściem: jednemu nawrócenie, a drugiemu może właśnie nowy samochód?) i w dodatku dzieliłoby ludzi (jeżeli jedna partia wygrała wybory i dziękuje za to, druga musiałaby chyba uciec z kościoła) – to w zestawieniu z Bożym Dziełem Zbawienia wszystko to są rzeczy naprawdę w tej chwili nieistotne. "Znaj proporcją, mocium panie…"
Problemy za znakiem pokoju
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szczególnie dużo jest prywatnych sformułowań i nieporozumień przy przekazywaniu pokoju. Nieco tu może zawinił przekład polski. W łacińskim wzorze kapłan najpierw mówi do wiernych: Pokój Pański niech zawsze będzie z wami – po czym zachęca ich, żeby to samo życzenie przekazali sobie wzajemnie: Offerte vobis pacem, przekażcie sobie pokój. U nas przetłumaczono: Przekażcie sobie znak pokoju. No i stąd wielu księży wywnioskowało, że co innego pokój, który już przekazali, a co innego znak pokoju, który teraz dopiero razem z wiernymi będą przekazywać.
Zmieniają więc tekst na Przekażmy, po czym rozpoczyna się wędrowanie po kaplicy, ściskanie rąk albo wybranym, albo nawet i wszystkim, jak leci, wymiana uśmiechów – słowem, wielkie międzyludzkie zamieszanie akurat w momencie, kiedy cała uwaga powinna być zwrócona na Pana. Oczywiście, że przyjmujemy Go wspólnie i że znak pokoju jest ważny, ale znowu: w proporcji.
No i na koniec dla zabawy historyjka o skrótach. Jeszcze za czasów liturgii łacińskiej pewien ksiądz jechał przez kanon takim pędem, że słowa Semper Virgine Dei Genitrice skróciły mu się (nic a nic nie przesadzam!) na Semper Vice. Ponieważ już się zanosiło na liturgię polską, myślałam sobie: Ciekawe, jak długo potrwa, zanim w nowym tekście zacznie robić takie poślizgi?
No i doczekałam się bardzo prędko: zamiast żyje i króluje słychać było dzień w dzień: żyje - kluje."
... ile treści może zawierać jedno malutkie " i "
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez admin dnia Nie 21:38, 02 Gru 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|